„Pójdę na Stare Miasto, nie byłam tam od wczoraj. Nie mogłabym w nocy zasnąć, gdybym nie poszła dziś …” – śpiewała w jednej z piosenek o Warszawie Irena Santor. A my, na Warszawskiej Giełdzie Kolekcjonerskiej, nie byliśmy od – uwaga! – dwóch lat, sześciu miesięcy i osiemnastu dni! Tyle dokładnie minęło od ostatniej imprezy z tego cyklu, zawieszonej na czas epidemii. Ale w tym roku udało się zorganizować kolejną edycję, zatem 12 czerwca, już przed ósmą rano, stanęliśmy w tłumie wystawców i odwiedzających, by wejść do środka i zająć przeznaczone dla nas stoliki, Już w kolejce spotkaliśmy sporo znajomych osób (i poznaliśmy nowe), zatem była okazja, by przed wejściem do budynku i rozpoczęciem giełdy promować nasze wydarzenie, które już 25 czerwca.
Cóż można napisać o samej giełdzie? Mnóstwo wystawców, mnóstwo odwiedzających, sporo znajomych, stos rozdanych ulotek – to tak pokrótce. Kto bywał na takich imprezach, ten wie, czego można się tam spodziewać. Kto nie – powinien koniecznie to nadrobić. Tym bardziej, że jest to okazja do powiększenia kolekcji, bo, pośród tysięcy rozłożonych na stolikach przedmiotów, czasem uda się wypatrzyć ten jeden, którego jeszcze nie ma się w zbiorach.
Zatem: wyjazd zaliczony, teraz trzeba zbierać siły na swoją giełdę. Przypominamy: Kolekcjonerska Giełda Różności w Ostrołęce już 25 czerwca, zapraszamy!